ROZDZIAŁ 1:
W mrokach miasta
Był już późny, jesienny wieczór i lodowaty wiatr pędził ulicami miasta, zawodząc smętnie. Deszcz mocno zacinał, zamieniając w bajorko każde wgłębienie w ziemi. Ciężkie, ołowiane chmury zasnuły całe niebo. Gdzieś w oddali ryknął grzmot, deszcz powoli stawał się coraz "gęstszy", a krople coraz cięższe. Zbierało się na porządną burzę.
- Cholera. Sam deszcz nie wystarczy, musi jeszcze się tu wlec ta chrzaniona burza!
Wysoki, dobrze zbudowany szatyn, szybko poruszał się po miejskich ulicach, utyskując pod nosem siłom wyższym, które zesłały deszcz akurat w chwili, gdy on musiał wyjść. Człowiek przyspieszył kroku. Jego płaszcz, lekko unoszony przez wiatr, na chwilę odsłonił klatkę piersiową mężczyzny. Szatyn był w całości ubrany na czarno, a na jego koszulce widniał duży, nieco rozmyty, biały znak, przedstawiający czaszkę. Deszcz rozpadał się już na dobre, a burza obwieściła swe przybycie błyskawicami. Wreszcie mężczyzna skręcił w jakąś ciemną, boczną uliczkę. Przystanął mniej więcej w jej połowie, gdzie panował półcień. Człowiek przymknął oczy i nasłuchiwał. Jednak nie dało się słyszeć nic, prócz monotonnego plusku kropel deszczu, uderzających o szare chodniki, czarne ulice, przezroczyste szyby, bloki i kałuże... Już miał zawrócić, gdy nagle gdzieś na końcu zaułka, w którym stał, rozbrzmiał stłumiony krzyk, później huk. Mężczyzna natychmiast pobiegł w tamtą stronę, po drodze wyciągając z kabury swoją broń. Na końcu uliczka nieco zakręcała i dalej zwężała się, więc do zakrętu można było dojść niezauważonym. Człowiek oparł się plecami o ścianę i zaczął powoli zbliżać się do przejścia. Gdy już znalazł się tuż przy nim, odbezpieczył i przeładował swoją broń. Bez cienia lęku dał krok na przód i gwałtownym skokiem dotarł do końca zaułka.
- Dobry Boże... - cichy, kobiecy głos rozległ się tuż przy ziemi.
Mężczyzna zerknął w dół i zobaczył dojrzałą, mniej więcej czterdziestoletnią kobietę. W sekundę potem gwałtownie obrócił się i uderzył stojącego za nim człowieka, celując w splot słoneczny. Tamten natychmiast zgiął się, chwilowo ogłuszony po silnym ciosie. Nie zdążył nawet wyprostować się, gdy poczuł uderzenie pięści na swojej twarzy. Nogi ugięły się pod nim i runął na ziemię, drżąc lekko. Po chwili, gdy udało mu się dźwignąć na kolana, natychmiast został powalony z powrotem. Dwa kopnięcia w brzuch dały mu do zrozumienia, że powinien pozostać w pozycji leżącej.
- Myślałeś, że cię nie widziałem? Jesteś żałosny. Jak sądzisz, takie ścierwo, jak ty, powinno dalej snuć się po tym świecie?
- Co... coś ty za jeden? - jęknął leżący i splunął krwią.
- Masz jeszcze minutę. Śpiesz się.
- Co, jak to minutę?! Na co?!
- Chyba zapomniałeś zmówić Zdrowaś Mario... - warknął szatyn, unosząc broń i celując w przeciwnika.
- Czekaj, może się dogadamy?!
- Nie sądzę... Masz jeszcze dwadzieścia sekund.
- Kim jesteś?!
- Jestem Punisher. A ty będziesz martwy, jeśli nie będziesz chciał współpracować - to mówiąc nacisnął spust i krew trysnęła na wszystkie strony, ochlapując ciemnoszary, mokry chodnik.
Szkarłatna ciecz szybko rozcieńczyła się w pobliskiej kałuży, zabarwiając ją na czerwono. Frank jeszcze przez chwilę podziwiał to zjawisko, poczym znów spojrzał na człowieka. Tamten leżał nieruchomo, w stale powiększającej się kałuży, lecz był jeszcze żywy. Jego mięśnie drżały, a krew szybko wyciekała z rany nad biodrem.
- A może by tak ci wypruć bebechy, co? Bo nie jesteś wart tego naboju... Albo dobra - niech stracę...
Punisher lekko uniósł broń, celując w rękę leżącego na ziemi człowieka i wystrzelił. Tamten zawył z bólu.
- Ojej. Bolało? Niesamowite - zadrwił Castle.
W odpowiedzi usłyszał jedynie dziki wrzask.
- Gdzie jest ten twój boss, co? - wysyczał.
- Nic... ci nie powiem - wychrypiał ledwie żywy Max, wijąc się z bólu.
- Udam, że nie słyszałem. Jestem dziś nadto litościwy. Gdzie on jest, mów!
Max milczał, jak zaklęty. Punisher po raz kolejny wystrzelił. Tym razem nabój rozorał bok jego przeciwnika, a następny - nogę.
- Błagam... przestań! Już mówię, już mówię...
- Czyżby twój zwierzchnik nauczył cię skomleć o litość? Zrobił to całkiem nieźle. Mów.
- Siedziba Jerry'ego znajduje się na obrzeżach tego miasta. Jest to luksusowa willa, która siedem lat temu była hotelem. Budynek nosi nazwę "Pegasus Hotel". Znajdziesz go bez trudu, na końcu ulicy Isveerta...
- Dzięki, tyle wystarczy. Swoją drogą, co za durne imię, czy tam przezwisko. Powiedz temu Jerry'emu "cześć", jak już spotkacie się w piekle.
- Nie zab...
Po raz piąty w mrokach zaułka rozbrzmiał huk wystrzału. Punisher humanitarnie dobił średnio rozgarniętego Maxa, który uciekł mu ostatnim razem. Później obrócił się twarzą do kobiety. Nim jednak zdążył posunąć się chociażby o krok, ona krzyknęła:
- Za... za tobą!
Punisher błyskawicznie obrócił się i rozejrzał. Z mroku wyłoniły się dwie postacie. Osoba, stojąca najbliżej niego była ubrana w elegancki, ciemny garnitur i trzymała w rękach Uzi. Człowiek za nim, to był chyba jakiś nożownik. Frank natychmiast skoczył w bok i rzucił się na ziemię, a seria z Uzi przeleciała nad nim. W ułamku sekundy wycelował i wystrzelił. Kula bezbłędnie trafiła w rękę napastnika, a ten wypuścił swoją broń, wrzeszcząc z bólu. Castle podczołgał się bliżej i podniósł Uzi. Później gwałtownie poderwał się z ziemi i potężnym kopniakiem powalił napastnika. Jego towarzysz zaczął szykować się do ucieczki, ale Frank nie pozwolił mu na to. Gdy już i z nożownikiem się rozprawił, znów spróbował podejść do kobiety. Gdy miał zamiar się nad nią nachylić, ktoś uderzył go kawałkiem metalowej rury. Oszołomiony Punisher osunął się na kolana, czując, jak po raz kolejny obrywa. Chciał załatwić napastnika, ale nie mógł znaleźć swej broni. Przed nim coś leżało. Niepostrzeżenie sięgnął po przedmiot. Wreszcie resztką sił obrócił się raptownie i piękną serią z podniesionego Uzi rozstrzelał agresora. Chwilę później wypuścił broń z ręki i upadł na ziemię. Przed nim stało jeszcze trzech mężczyzn, schludnie ubranych i na pozór wyglądających spokojnie. Cała trójka przyglądała mu się, z ustami wygiętymi w drwiącym uśmieszku.
- Musisz wstać... Musisz wstać, inaczej po tobie... No już... Raz... - szepnął do siebie Frank, podnosząc się na przedramiona.
Jednak nie zdążył dźwignąć się nawet na kolana, gdy pierwszy z mężczyzn postrzelił go w lewe ramię. Punisher jęknął z bólu i z powrotem upadł na ziemię.
- I co, Castle? Tak długo podskakiwałeś, a teraz leżysz i co? Czy to nie uwłacza twojej godności? - pseudo gentelmen nachylił się nad nim i kopnął go z całej siły w bok.
Frank syknął cicho i spojrzał w górę. Nad nim stał jakiś mężczyzna z nożem. Widać chcieli go wykończyć właśnie w ten sposób.
- Dwa... - szepnął Frank.
Nim jednak nożownik wykonał swe zadanie, Punisher kopnął go w nogi, a tamten stracił równowagę.
- Trzy! - Castle ostatkiem sił poderwał się i spróbował wyrwać nóż z ręki swemu przeciwnikowi. Lewa ręka Punishera była niesprawna, więc do walki używał tylko prawej. Rozpoczęła się szamotanina. Dwóch pozostałych "gentelmenów" nie dołączyło do walki, co go zdumiało.
- Witam, panowie! - nagle rozbrzmiał czyjś głos.
- Kto...
- Znów jakieś stare, brudne sztuczki, co? - warknął jakiś mężczyzna, strzelając z pięści w twarz pseudo gentelmena.
Nożownik i Punisher na chwilę zaprzestali swego pojedynku, spoglądając na nowoprzybyłego. Frank przytrzymywał wykręconą rękę leżącego obok napastnika, przyglądając się uważnie mężczyźnie, który powalił dwóch pozostałych bandziorów. Był to dość wysoki brunet, o ostrych rysach twarzy. Jego włosy miały głęboki odcień brązu, chociaż skroniach były już nieco przyprószone siwizną. Jego lewe oko zasłaniała czarna przepaska. Mężczyzna miał na sobie ciemne ubranie, a na wierzch zarzucony czarny płaszcz. Castle poznał w nim przyjaciela.
- Fury!
Nick Fury uśmiechnął się złowieszczo, dobijając drugiego z "gentelmenów". W tym czasie Frank załatwił nożownika.
- Taa, to ja. I widzę, że przychodzę w samą porę. A coś ty za jedna? - wypowiadając ostatnie zdanie, Fury zwrócił się do skulonej pod ścianą kobiety.
- Ja... nieważne.
Mężczyźni popatrzyli po sobie pytająco.
- Nic ci nie jest? Co tutaj robiłaś?
- Nie... Ja już stąd idę - to mówiąc dźwignęła się z ziemi.
- Czekaj! - mruknął Nick. - Coś mi tu nie pasuje.
- Tak. Co tutaj robiłaś? - powtórzył z naciskiem Castle.
Kobieta spróbowała cofnąć się, ale Fury przytrzymał ją. Dopiero teraz zauważyli, że jej ubranie jest poszarpane, a na ciele widnieją liczne zadrapania, siniaki i ślady walki.
- Kto ci to zrobił? - spytał już nieco łagodniej Frank.
- Nie... nie wiem. On uciekł. Później przyszedł tutaj ten następny, a zaraz za nim ty. Ale był podobnie ubrany do tego, co przyszedł z nożownikiem.
- Na pewno nic ci nie jest?
- Chyba nic. Chcę już do domu...
Kobieta wstała i wolnym krokiem skierowała się ku końcowi zaułka. Nie uszła nawet piętnastu kroków, gdy przerażona padła na ziemię, krzycząc. Ktoś wystrzelił w ich kierunku z pistoletu. Kula raniła Nicka w prawą nogę, cztery centymetry nad kolanem. Fury przewrócił się i jęknął z bólu. Frank myślał, że był to prawdopodobnie jeden z uciekinierów, którego najwidoczniej nie zdążyli załatwić. Ale ponieważ mężczyzna wyrzucił broń i uciekł, śmiejąc się histerycznie, Punisher i Nick doszli do wniosku, że był to jakiś wariat. Castle podszedł do ciągle jeszcze leżącej na ziemi niewiasty i pomógł jej wstać. Po chwili, gdy już się otrząsnęła, zerknęła na nogę Nicka i pokręciła głową. Zaraz potem wezwała pogotowie. Po siedmiu minutach zjawiła się karetka i zabrała całą trójkę do szpitala. Kobieta, która - jak się później dowiedzieli - miała na imię Jane, została dokładnie przebadana, dostała skierowanie do psychologa i zwolniono ją do domu. Ale Fury i Castle musieli zostać - ramię Punishera wymagało profesjonalnego opatrunku, a on sam potrzebował odpoczynku. Tymczasem na innej sali, blondwłosa, młoda lekarka oglądała nogę Nicka. Pocisk na szczęście nie wdarł się zbyt głęboko i nie trzeba było wyciągać go operacyjnie.
- To może bardzo boleć. Chce pan, abyśmy wyjęli tę kulę podczas narkozy, czy podać panu znieczulenie miejscowe?
- Myślę, że samo znieczulenie wystarczy.
- Dobrze zatem. Jessica, naszykuj narzędzia i odpowiednią dawkę znieczulenia. Aha, nie zapomnij dokładnie odkazić igły! I powiedz Ann, żeby mi zaparzyła mocnej kawy.
Kobieta wyszła, aby przygotować się do zabiegu. Fury śledził ją wzrokiem do momentu, aż całkiem znikła mu z oczu. Wtedy podeszła do niego pielęgniarka.
- Zaraz zrobię zastrzyk - kobieta wzięła do rąk strzykawkę. - Tylko proszę się nie ruszać przez chwilę.
Po około minucie wreszcie skończyła wstrzykiwanie preparatu znieczulającego i usiadła obok Nicka. Przyglądała się mu dość natarczywie, aż wreszcie odezwała się:
- Ma pan żonę?
- Nie... - odparł Fury, nie kryjąc swego zdumienia. - Ale właściwie co to za pytanie?
- Ach, tak po prostu. No nic, byłam tylko ciekawa - kobieta uśmiechnęła się czarująco.
Nick postanowił nie drążyć tego tematu, więc odwrócił głowę udając, że coś go zainteresowało. Gdy tak obserwował otoczenie, w pewnej chwili zdał sobie sprawę, że za szybą, oddzielającą pomieszczenie od korytarza, stoi dwójka rumianych, bacznie obserwujących go pielęgniarek. - Czemu one się tak na mnie gapią? - zainteresował się Fury.
- Nie wiem, może dlatego, że... O, ale już idzie pani doktor!
Rzeczywiście, ubrana na biało blondynka pchnęła drzwi i weszła do środka. Niemalże natychmiast stojące na korytarzu pielęgniarki rozproszyły się i wróciły do swoich zajęć.
- Kiedy podałaś panu to znieczulenie, Jassica?
- Pięć minut temu.
- To musimy trochę poczekać. Ale co to, jeszcze nie naszykowałaś mi narzędzi? Na co czekasz, panno? Na oklaski?
Jessica zarumieniła się i wróciła do swoich obowiązków. Tymczasem do pomieszczenia weszły jeszcze dwie kobiety. Prawie od progu zaczęły krzątać się i tworzyć wokół siebie zamieszanie. W końcu wszystko było naszykowane, a znieczulenie zaczęło działać. Pani doktor skończyła kawę, sprawdziła narzędzia i wzięła się do pracy. Mimo znieczulenia, Nick syknął z bólu, gdy lekarka nieco nacięła jego nogę, aby dostać się do pocisku. Kobieta była zręczna i delikatna, lecz mimo to mężczyzna odczuwał ból, choć nie tak silny. Podczas gdy ona coraz bardziej rozgrzebywała ranę, jedna z pielęgniarek spróbowała zająć Nicka rozmową. Zrobiła to całkiem zręcznie, gdyż skutecznie odwróciła jego uwagę od zabiegu. Wreszcie po mniej więcej godzinie, lekarce udało się wyjąć kulę. Teraz trzeba było już tylko zszyć ranę.
- Zajmiecie się tym, dobrze? - blondwłosa lekarka zwróciła się do dwóch pielęgniarek.
- Oczywiście, proszę pani - odpowiedziały zgodnie.
Kobieta opuściła pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. Młodziutka brunetka zabrała się do zszywania rany, podczas gdy Jessica stała bezczynnie. Fury odchylił lekko głowę do tyłu i westchnął. Był zmęczony i obolały, a w dodatku zanosiło się na to, że przez jakiś czas nie będzie mógł chodzić. I jeszcze ta pielęgniarka...
"Ona się jakoś dziwnie na mnie patrzy" - pomyślał.
Środek znieczulający chyba przestawał działać i Nick skrzywił się lekko, czując wyraźniej swoją zranioną nogę. Jessica zauważyła to i podeszła bliżej mężczyzny. Położyła mu na policzku swoją chłodną dłoń, nachyliła się nad nim i... Na tym poprzestała. Nick chciał coś powiedzieć, ale pielęgniarka tylko uśmiechnęła się do niego i wyszła. Tymczasem brunetka skończyła zszywanie jego rany i podniosła wzrok. Mężczyzna miał dziwną minę, nawet bardzo. Ann zastanawiała się, czy poruszać ten temat, czy może lepiej dać sobie z tym spokój. Jednak wybrała tą drugą opcję. Zamiast tego wyjrzała na korytarz i zawołała kogoś. Zaraz podszedł do niej jakiś salowy, który pomógł przejść Nickowi do innej sali szpitalnej.
- No, nareszcie. Myślałem, że już nigdy z tobą nie skończą - mruknął Castle, na widok przyjaciela.
Za nim do pomieszczenia weszła lekarka.
- Musicie odpocząć nieco, by odzyskać siły. Zresztą i tak minie trochę czasu, nim zagoją się wasze rany. Zostaniecie tutaj na trzy tygodnie. Jeśli będziecie czegoś potrzebowali, wciśnijcie ten przycisk - kobieta wskazała niebieski guzik. - Wtedy zjawi się pielęgniarka.
- Dobra - odpowiedział Frank i skrzywił się.
- Tymczasem życzę miłego odpoczynku. Dobranoc - to mówiąc pani doktor zgasiła światło i zamknęła za sobą drzwi.
Jedynie dwie skromne lampki nocne rozpraszały nieco mrok. Mężczyźni spojrzeli po sobie.
- Castle, mam zasadniczą prośbę. Nie wciskaj tego niebieskiego przycisku, dobra?
Zdumiony Punisher uniósł brwi i szeroko otworzył oczy.
- Miałem cię prosić o to samo.
- No to się dogadaliśmy - Nick, podobnie jak jego przyjaciel, sprawiał wrażenie zadowolonego.
Castle rozejrzał się wkoło. Pomieszczenie było niewielkie i dość ciemne, oraz ubogo wyposażone. Znajdowały się w nim trzy łóżka, a przy każdym z nich drobna szafeczka, na której stała lampka nocna i leżały jakieś książki, czasopisma... W małym oknie wisiała roleta, która aktualnie była spuszczona.
- Wiesz co? - zaczął po chwili Fury.
- Co?
- Musimy zmienić zakwaterowanie.
- Dlaczego tak sądzisz? - Frank zmrużył oczy.
- Dzisiaj ktoś był po ciebie. Sterczał pod twoim mieszkaniem, wypytywał przechodniów. Nieprzyjemna sprawa. Znał dokładnie twój adres i dane, wiedział, jak wyglądasz. Zresztą mnie też szukał. Natknąłem się na niego dokładnie pod twoimi drzwiami. Zaraz mnie zaatakował.
- I co?
- Posłałem go do piachu. Ale on nie działał z własnej woli, ktoś go wysłał, żeby nas sprzątnął. Musiałeś chyba ostatnio ostro narozrabiać, co Castle?
Punisher zaklął siarczyście i skrzywił się.
- W każdym bądź razie uważam - kontynuował Nick - że i tutaj też nie powinniśmy zbyt długo zabawić. Ktoś na nas "poluje".
- Racja. Tu to nawet nie ma jak się bronić...
Nick uśmiechnął się nieco złośliwie i sięgnął po coś do swoich rzeczy.
- Łap - mruknął, rzucając przyjacielowi pistolet. - Mam jeszcze jeden.
Castle zmrużył oczy, a na jego twarzy zagościł złowieszczy uśmieszek. Teraz to była inna rozmowa. Mężczyźni dobrze ukryli swoją broń, tak, aby była niewidoczna, ale jednocześnie znajdowała się w zasięgu ręki.
- W takim razie, jak stąd wyjdziemy, trzeba będzie się rozejrzeć za jakimś mieszkaniem, czy czymś - zauważył Punisher. - Gdzieś bardziej na uboczu, z dala od ludzi.
- Tak. Ale na to jeszcze mamy czas. Zresztą mam jakąś znajomą, może spróbuję z nią o tym pogadać. Tym akurat się nie martw. A teraz pozwolisz, że prześpię się, dobra? - powiedział Fury.
- Niezły pomysł - Frank zgasił swoją lampkę i ułożył się wygodnie do snu.
Jeszcze przez jakiś czas słuchał deszczu bębniącego o szyby, rozmyślając o wszystkim. W końcu przekręcił się na prawy bok i po chwili zasnął.
Poprzednia Strona